Metamorfozy mieszkań – Dom w stylu Montessori
Wiele osób kojarzy metodę Montessori z dziwnymi drewnianymi pomocami. Myślą, że taki dom powinien zamiast plastikowych traktorów być pełen pomocy rozwojowych. Trwają spory o zabawkowe kuchnie, grające zabawki i postacie fikcyjne. Na kursie Dom w stylu Montessori staram się przekazywać zupełnie inny obraz. Każdy dokonuje swojego wyboru i bierze z metody tyle ile chce. Chcę by uczestnicy zorganizowali swój dom „w stylu Montessori”, który wspiera niezależność ich dzieci. To ma być dom, w którym dziecko jest swobodne, może wybierać i bawić się tym czym chce. Dziecko w takim domu ma mieć poczucie spełnienia. Nie może być ograniczone przez nieodpowiednią przestrzeń która wprowadza chaos i blokuje swobodę ruchów czy dokonywania wyboru. Co ważne podczas kursu uczymy się jak sprawić by cała rodzina, każdy z osobna dobrze czuli się w tej przestrzeni.
Zapraszam Was do obejrzenia metamorfoz mieszkań moich kursantek. Inne metamorfozy możesz zobaczyć tutaj i tutaj. Bardzo dziękuję im za możliwość udostępnienia ich na moim blogu by zainspirować również Was do zmian.
Jeśli chcesz dołączyć do kursu to dzisiaj jest ostatni dzień!
Justyna Grochowska, mama 15 miesięcznej dziewczynki
OSTATNIA SZANSA NA DOŁĄCZENIE DO KURSU:
Maria Kraszewska mama chłopca 2,5 i dziewczynki 4,5 roku.
„Przełomową lekcją w kursie, było dla mnie to żeby nie chcieć posiadać. Nie chodzi o to, by mieć stosy pomocy, tylko mądrze zaplanowaną przestrzeń. Jeszcze nie wszystko zmieniliśmy, ale już widzę duża różnicę. Dzieci dużo chętniej bawią się i sprzątają zabawki, które są lepiej wyeksponowane i zredukowane. Sama ze spokojem usunęłam różne dziecięce „must have”, które nikomu z nas nie były potrzebne i jest nam z tym lepiej. W kursie bardzo podobało mi się wiele rzeczy: przemyślane, bardzo fachowo zrobione lekcje, materiały, webinary i podcast, grupa wsparcia na Facebooku nie do przecenienia – motywująca obecność innych kursantek i chęć pomocy dodawała skrzydeł, poza tym dygresje (slow fashion, no waste, magia sprzątania) sprawiły, ze zmieniamy nie tylko nasz dom, ale tez trochę życie .
Zaczynanie kursu od odgracania jest bardzo fajne, nie spodziewałam się w ogóle tego. Bez tego nie opanowałabym przestrzeni. Przy okazji zrobiłam facebookowe rozdawanie i wielu moim koleżankom przydały się rzeczy, których nie potrzebuje. Poza tym Kasi wnętrza pokazywane podczas kursu są bardzo inspirujące i dużo łatwiej mi było – widząc je – pogodzić się z tym, że moje niektóre wcześniejsze pomysły były nietrafione. Musiałam np. zrezygnować z nieużywanego (i zajmującego dużo miejsca) tipi za 250zl, zrobiłam za to więcej miejsca w salonie na kącik plastyczny, wykorzystując Kasi pomysły z wyzwania plastycznego. Chciałam dodać, że wraz z tym całym sprzątaniem i przemeblowaniem idą inne zmiany w codziennej rutynie czy sposobie robienia zakupów. Opowiadam o wszystkim siostrze, która mieszka w Kanadzie, a ona napisała do mnie ostatnio: „Marysia, przez ten cały Twój minimalizm zaoszczędziliśmy w zeszłym miesiącu 1500$ mimo, że kupiliśmy nowe lóżko!”
Ja podobają Ci się matamorfozy? Dziewczyny włożyły dużo pracy w te zmiany i ja osobiście jestem oczarowana. Zmiany w ich domach przełożyły się również na sfery życia jak na przykład decyzje o ograniczeniu wydawania pieniędzy na zbędne rzeczy. Dom w stylu Montessori to pozytywny dom dla całej rodziny, gdzie króluje szacunek do dziecka. Nie ważne są dizajnerskie meble i dekoracje, minimalnym kosztem jesteś w stanie zmienić Waszą przestrzeń a później tylko zbierać owoce w postaci umiejącego skupić się na zabawie dziecka, które jest bardzo samodzielne co daje mu poczucie zadowolenia z samego siebie.
Trochę mnie fascynują takie metamorfozy, a trochę irytują. Pięknie to wygląda w dużych i pięknych mieszkaniach, ale brakuje mi rozwiązań dla naprawdę małych przestrzeni. Takich, w których każdy centymetr jest zagospodarowany, w których nie ma miejsca na urocze mikromebelki. A rozkładanie maty w łazience to już w ogóle śmieszny pomysł 😉
Maty w łazience to pomysł, z którym spotkałam się w jednej z grup montessori – założenie było takie, aby dziecko mogło uczestniczyć w ablucjach rodzica. Jakoś zabrakło mi w tym refleksji, że – potrzebne czy nie – w większości łazienek zdecydowanie się nie zmieszczą.
Ale ad rem. Napisałaś dość stanowczy komentarz, pełen fałszywych założeń. Skąd statystyka akurat 95%? Skąd pewność, że do życia potrzebna jest tylko szczoteczka i leki? Bo do prze-życia to akurat nie te przedmioty są niezbędne. Zaś do życia normalnego – jakby trochę więcej rzeczy. Skąd wiedza, czyje mieszkanie jest za małe, a czyje – po prostu zagracone?
Bowiem nie o tych ostatnich tutaj mówię. Ale o tych, gdzie przestrzeń jest po prostu mała, gdzie kluczem do dobrego życia jest funkcjonalność, gdzie dba się o organizację przestrzeni. Gdzie rzeczy dziecka, pomijając wielkogabarytowe, mieszczą się na przykład w dwóch szufladach i jednej półce. A nawet jeśli usunę wypisane długopisy i wyszczerbione kubki, bo każdy ma coś takiego zalegającego w szafie, jakoś nie widzę, jak uzyskane w ten sposób centymetry kwadratowe można zagospodarować mebelkami na kilka lat.
Serio, nie rozumiem, dlaczego miałabym wyrzucić wszystko poza szczoteczką do zębów, żeby moje dziecko miało urocze mikromebelki…? Jakoś kompletnie mi się nie zgadza to z wizją rodziny, w której jest miejsce także dla rodziców w funkcjach innych niż obsługowe, i domu/ mieszkania, w którym nie mieszkamy kątem u dziecka.